No dobra, fabuła fabułą, ale z pewnością najbardziej interesuje Was rozgrywka w nowej części i odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście jest to przeklejka z Origins. Spieszę zatem donieść, że na szczęście nie brakuje tu nowości i choć sama mechanika rozgrywki bazuje na tym, co udało się wypracować ostatnim razem, to jednak zmiany są na tyle duże, a nowe rozwiązania na tyle istotne, byśmy mogli mówić o pełnoprawnej odsłonie, a nie jedynie dodatku rozgrywającym się w nowym regionie świata. Jeśli jednak bieganie, wspinaczka, skradanie i walka, czyli elementy stanowiące trzon zabawy, już ostatnim razem nie przypadły Wam do gustu, to Odyseja tego nie zmieni i raczej nie odnajdziecie się w Starożytnej Grecji. Niemniej jednak większość elementów gameplayu (no może poza do bólu uproszczonym wspinaniem, które nie stanowi już żadnego wyzwania) doczekała się pewnych usprawnień, co uznać można za dobry kierunek.
Skupię się więc na zmianach oraz nowościach, a zaczniemy od pogłębienia elementów RPG, o których zdążyłem już napomknąć. Odyssey po raz pierwszy w serii AC wprowadza możliwość wyboru opcji dialogowych w trakcie rozmów z NPC (tym bardziej szkoda, że same dialogi kuleją) i nie jest to tylko pic na wodę, ponieważ konwersacje mają realny wpływ na przebieg historii. Możemy kłamać i zastraszać naszych rozmówców, a czekają na nas również trudne wybory moralne, z których konsekwencjami musimy liczyć się w przyszłości. Te potrafią być naprawdę poważne (na miarę życia lub śmierci), szczególnie jeśli są skupione wokół głównego wątku i nieoczywiste, przez co później niejednokrotnie gryzie nas sumienie. Jest to kolejny element, który Ubisoft zdaje się zapożyczać od polskiego Wiedźmina, choć nie jest to ten sam poziom, a chciałbym też, żeby tego typu istotnych wyborów i ich konsekwencji było więcej, ale jest to z pewnością krok w dobrym kierunku. Nie zabrakło nawet romansów w stylu gier BioWare, ale nie liczcie na to, że zwiążecie się z kimś na stałe, ponieważ nasi bohaterowie są skłonni jedynie do jednorazowych wyskoków. Mam wrażenie, że element ten potraktowano bardzo po macoszemu i chyba lepiej było go zupełnie pominąć, ponieważ nie wnosi praktycznie nic do samej gry, a do tego twórcom zabrakło odwagi do pokazania choćby ugrzecznionych scen seksu - choć z drugiej strony nie mają problemów z dekapitacją i brutalnymi scenami mordów, ot, klasyka gier wideo.
Bardzo miłym zaskoczeniem okazał się być także nowy tryb eksploracji, w którym wyłączone są znaczniki zadań i podpowiedzi, więc dialogi odgrywają istotniejszą rolę, ponieważ to z nich dowiadujemy się, gdzie musimy się udać, a następnie po otrzymaniu wskazówek staramy się określić miejsce na mapie. Jest to bardzo oldschoolowe rozwiązanie, które przypomina nam czasy, kiedy to gry nie prowadziły graczy za rączkę i chciałbym, żeby był to ponownie branżowy standard. Szkoda tylko, że Ubisoft nie poszedł o krok dalej, ponieważ korzystając z drona… tfu, orła i tak jesteśmy w stanie namierzyć cel z dużej odległości. Polecam przy okazji wyłączyć wszelkiego rodzaju znaczniki na mapie, dzięki czemu eksploracja Starożytnej Grecji będzie sprawiać więcej przyjemności, a każde odkryte miejsce dawać więcej satysfakcji.
Walka, która w ubiegłym roku doczekała się chyba największych zmian względem poprzedników, również została usprawniona i trzeba przyznać, że wypada jeszcze lepiej niż w Origins. Tym razem zrezygnowano całkowicie z bloku i wykorzystania tarcz na rzecz parowania ciosów i ich uników (idealny unik skutkuje nawet chwilowym zwolnieniem czasu). Podobną zmianę From Software wprowadziło po Dark Souls w Bloodborne i owocuje ona bardziej agresywnym, a co za tym idzie jeszcze dynamiczniejszym, stylem gry. Poza tym, możemy przypisać aż 8 specjalnych zdolności, których używać będziemy podczas starć (po cztery do walki wręcz i skrytobójstwa oraz łucznictwa). Dzięki temu walka stała się bardziej widowiskowa, a nowe opcje pozwalają też obmyślać nowe strategie. Kojarzycie słynny spartański kop niczym z filmu 300, który w widowiskowy sposób prezentowany był na zwiastunach? Ten okazał się być potężną bronią praktycznie do samego końca gry, ponieważ pozwalał na szybkie rozprawienie się z mocnymi oponentami, poprzez wykopywanie ich w przepaść lub do wody. Świetnie wygląda także eliminowanie oponentów za pomocą włóczni Leonidasa, gdzie „teleportujemy” się do delikwenta, zadając cios z zaskoczenia, a umiejętność tę możemy łączyć w sekwencje, ściągając kilku wrogów, jednego po drugim. Istotne są też zdolności pozwalające kontrolować tłum, jak oślepienie, przebicie się szarżą byka czy zamiana łuku w swoisty shotgun strzelający kilkoma strzałami jednocześnie. Jest tego naprawdę sporo, więc każdy powinien złożyć taki zestaw zdolności, który odpowiada jego stylowi gry. Szkoda jedynie, że sztuczna inteligencja oponentów wciąż nie uległa poprawie i nie rozbudowane elementów stealth (skradanie pozostawia sporo do życzenia i miejscami jest zbyt umowne, jak np. kiedy siedzimy w wysokiej trawie z wielkim hełmem z pióropuszem na głowie).
Zdziwiony byłem również tym, jak bardzo pochłonęło mnie zbieranie nowego ekwipunku, elementów pancerza, broni do walki wręcz czy łuków. Nowy Assassin’s Creed przypomina pod tym względem Diablo czy Borderlands, gdzie co chwilę zdobywamy nowy oręż, a ten podzielony jest nawet na podobne kategorie, od zwykłego po legendarny, oznaczone różnymi kolorami. Co więcej, sprzęt możemy nieustannie ulepszać, dobijając jego statystyki do naszego obecnego poziomu, więc nie musimy rozstawać się z ulubionymi zabawkami, a dodatkowo możemy wzmocnić broń za pomocą specjalnych grawerunków, które musimy najpierw zdobyć. Dużą rolę odgrywa tu również sam wygląd zbroi czy oręża i trzeba przyznać, że producent przyłożył się, by oddać najmniejsze szczegóły ekwipunku. Ja, kiedy znalazłem już ulubiony zestaw, levelowałem go niemal do końca gry, ponieważ tak bardzo spodobał mi się wizerunek Kassandry po jego założeniu.
Nie bez przyczyny wspomniałem wcześniej o kontrolowaniu tłumu, bo w Odyssey pojawiają się wielkie bitwy, gdzie naprzeciw siebie stają armie Sparty i Aten. W ich trakcie przyjdzie nam zmierzyć się z chmarami przeciwników, co przypomina serię Dynasty Warriors. Naszą uwagę zaprzątają jednak głównie silniejsi dowódcy i generałowie, którzy potrafią być prawdziwymi gąbkami na ciosy. Muszę jednak przyznać, że podboje nie bardzo przypadły mi do gustu, ponieważ mechanika AC nie najlepiej sprawdza się w starciach z chmarami przeciwników, a poza tym twórcy słabo motywują nas do brania udziału w tych bitwach. Żeby je w ogóle zainicjować, musimy się mocno natrudzić, osłabiając dany region (podpalać zapasy, okradać skrzynie, eliminować dowódców itd., co jest bardzo czasochłonne), a w zamian otrzymujemy jedynie rzadkie przedmioty. Poza tym, nie ma żadnego znaczenia dla historii, po której stronie walczymy (choć strona atakująca ma trudniejsze wyzwanie) i nawet jeśli przez pół gry wycinaliśmy w pień Ateńczyków, to w zawsze możemy zmienić stronę i stanąć z nimi do walki przeciw Spartiatom - raczej nie buduje to immersji i mam wrażenie, że gra nic by nie straciła, gdyby w ogóle zrezygnować z tego elementu.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Assassin`s Creed Odyssey. Najlepsza odsłona czy odgrzewany kotlet?