Recenzja Assassin’s Creed: Valhalla – skrytobójca w stroju Wikinga

Recenzja Assassin’s Creed: Valhalla – skrytobójca w stroju Wikinga

W Valhalla jest co robić

Ale nie samą fabułą człowiek żyje. Dla mnie akurat jest ona jednym z ważniejszych lub nawet najważniejszym aspektem większości gier (większości, bo jednak nie oczekuję fabuły od FIFY), ale nie tylko ona ma znaczenie. Tymczasem, jak na grę RPG przystało, w Assassin’s Creed: Valhalla jest cała masa czynności pobocznych, które można robić poza główną fabułą. Wiele rzeczy żywcem wzięto z Oddysey, dostosowano do nowych okoliczności i wykorzystano na nowo. Ot, chociażby legendarne zwierzęta, których pełno jest na niemałej mapie gry. Pojedynki z nimi nie należą do najłatwiejszych, ale dają sporo satysfakcji i też kilka korzyści. Do tego dochodzą też polowania na Templariuszy. Znowu mechanizm działa tak samo jak w starożytnej Grecji, co oznacza, że najpierw trzeba znaleźć wskazówki, które pozwalają zidentyfikować członka zakonu. Większość z nich zdobywa się niejako przy okazji, wykonując misje, ale z niektórymi trzeba się trochę bardziej namęczyć.

Jak na grę RPG przystało, w Assassin’s Creed: Valhalla jest cała masa czynności pobocznych.

Assassin's Creed: Valhalla - recenzja

Ale na tym liczba pobocznych aktywności się nie kończy. To zaledwie wierzchołek góry lodowej. Na mapie roi się wręcz od punktów, w których znaleźć można wszelkiej maści skarby, które trafiają do naszego skarbca i służą chociażby do rozbudowywania broni, tajemnice oraz artefakty. Sam nie miałem takiej okazji, ale wiemy, że w grze można znaleźć na przykład Mjolnir, czyli legendarny młot samego Thora. Nie powiem Wam gdzie, ale musicie wiedzieć, że nie dacie go rady ot tak po prostu podnieść. Do tego potrzeba czegoś więcej. Eivor ma też… coś w rodzaju narkotycznych sesji. Zaczynają się one w momencie zjedzenia specjalnego muchomora, po którym bohater ma dziwne wizje, w trakcie których musi wykonać jakiegoś rodzaju zadanie. Czasami trzeba wczytać się we wskazówki, aby przejść przed odpowiednie portale, a czasami po prostu pokonać kilka niedźwiedzi, które chcą nas pożreć.

Assassin's Creed: Valhalla - recenzja

Czy na tym lista się kończy? Nadal nie. Jednym z najważniejszych elementów Assassin’s Creed: Valhalla są najazdy. Początkowo, gdy znajdujemy się jeszcze w Norwegii, polegają one na atakowaniu wrogich nam klanów. Dzięki temu zdobywamy bogactwa, a czasami jakieś artefakty. Później, gdy trafiamy już do Anglii, najazdy mają swój bardzo praktyczny aspekt i są wręcz konieczne, aby posunąć się z fabułą naprzód. Atakując chrześcijańskie klasztory, zdobywamy materiały niezbędne do rozbudowy naszej wioski. Sam mechanizm wioski nie jest specjalnie skomplikowany - mamy wiele wolnych miejsc, w których możemy zbudować konkretne rzeczy, np. kuźnię, koszary lub stajnie dla koni. Nie brakuje też domów dla poszczególnych członków naszego klanu. Od początku wiemy, ile dokładnie potrzebujemy zasobów do stworzenia każdego z budynków, więc wszystko można dokładnie zaplanować. Oprócz tego możemy werbować nowych członków do naszego klanu.

Assassin's Creed: Valhalla - recenzja

Uzupełnieniem tego wszystkiego są czynności, które są trochę luźniejsze i bardziej humorystyczne. Do nich zdecydowanie należy zaliczyć pojedynki w piciu alkoholu, w których prosta minigra pozwala wygrać zakład i nieco podreperować swój budżet. Do tego są też pojedynki na wyzwiska, które swoją konstrukcją przypominają nieco dzisiejsze walki raperów czy też gra w nazwijmy to „kości”, która od razu przywiodła mi na myśl wiedźmińskiego Gwinta. Wyraźnie widać, na czym Ubisoft wzorował się w niektórych aspektach gry i nie ma w tym absolutnie nic złego. Nie mam pretensji do deweloperów, którzy biorą to, co najlepsze z kilku gier i na tej podstawie tworzą nowy hit. W gruncie rzeczy na tym trochę to polega. Nie zawsze da się być innowacyjnym. No i wreszcie są misje poboczne, czasami poważne, a czasami polegające na podpaleniu domu, aby para przeżywająca seksualny kryzys ponownie rozpaliła w sobie żar namiętności. Uprzedzam, nie wymyśliłem tego. Taka misja naprawdę jest w Assassin’s Creed: Valhalla. Czasami humor jest niskich lotów, ale przecież nie można przez kilkadziesiąt godzin obracać się tylko i wyłącznie wokół tematów poważnych. Dla mnie była to zawsze miła odskocznia od politycznych zawiłości tego świata.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Assassin’s Creed: Valhalla – skrytobójca w stroju Wikinga

 0