Pod względem fabularnym Shadow of the Tomb Raider rozgrywa się zaraz po Rise of the Tomb Raider i zalicza bardzo mocne otwarcie. Już na starcie swojej nowej przygody Lara „niechcący” zdaje się doprowadzać do rozpoczęcia majańskiej apokalipsy i jak zapewne się już domyślacie, główną oś scenariusza stanowi próba powstrzymania końca świata, w czym przeszkadzać będzie dobrze znana już Trójca. Co jednak ciekawe, już na początku możemy mieć spore wątpliwości, co do motywacji naszej bohaterki, bo to właśnie jej lekkomyślność i egocentryzm stoją za tragicznymi wydarzeniami (którym notabene przywódcy Trójcy chcieli zapobiec), w tym tsunami, które pochłania ogromną liczbę niewinnych istnień. Trzeba więc przyznać, że scenarzystom udało się mnie nieco zaskoczyć i zamiast czarno-białego podziału na dobrych (czyli nas) i złych (czyli ich) otrzymujemy tu raczej odcienie szarości i brak jednoznacznych moralnie bohaterów. Szkoda tylko, że tak dobrze nakreślony początek szybko się rozmywa i wpada w sztampę, gdzie klisza pogania kliszę. W ostatecznym rozrachunku Shadow of the Tomb Raider jest zatem typowym przedstawicielem gatunku, który pomimo prób wyłamania się z pewnych utartych schematów, i tak do nich powraca.
I o ile nasza bohaterka wypada całkiem przekonująco do samego końca, miotając się pomiędzy tym, co powinna, a tym, co chce robić i dźwigając na swych barkach ogromną odpowiedzialność, tak już reszta postaci jest bardzo stereotypowa, a głównym antagonistom brakuje charyzmy, przez co szybko o nich zapominamy. Najbardziej irytował mnie jednak tzw. dysonans ludonarracyjny, czyli sprzeczności pomiędzy warstwą fabularną i naszymi doświadczeniami z rozgrywki. Ja rozumiem, że dotyczy to większości gier, wymagających pewnych kompromisów i uproszczeń, na które gracze często przymykają oko, ale odnoszę wrażenie, że w tym przypadku po prostu przesadzono.
Mówię tu o takich kwestiach, jak amunicja rozrzucona po grobowcach, których nikt nie odwiedził od tysięcy lat lub miejscach zamieszkałych jedynie przez prymitywne plemię, kupowanie wyciągarki do liny i uzi od miejscowej Indianki z plemienia, które nie ma kontaktu z cywilizacją, rozwalanie starożytnych ruin przez bohaterkę, która aspiruje do miana pani archeolog czy konieczność burzenia ścian lub niemal niemożliwa wspinaczka w miejsca, gdzie nagle natrafiamy na małą armię wrogów (chyba zamurowywali za sobą przejścia). Tego typu głupot jest tu mnóstwo i niestety trochę psują one klimat, ale moja cierpliwość skończyła się ostatecznie, gdy włączyłem tzw. tryb immersyjny, gdzie lokalna ludność miała posługiwać się rodzimym językiem. Ręce mi opadły, kiedy usłyszałem, że Lara mówi do Indian po angielsku (względnie po polsku), a oni odpowiadają jej w swoim języku i generalnie obie strony dialogu rozumieją się doskonale i nie widzą w tym nic dziwnego. Naprawdę doceniam trud, jaki włożono w nagranie głosów w dodatkowych językach, ale albo róbmy coś dobrze, albo wcale. Słabo wypadają też zadania poboczne, które stanowić miały odskocznię od głównego wątku i nieco wydłużyć rozgrywkę, ale głównie sprowadzają się do tzw. misji kurierskich, gdzie biegamy po wioskach robiąc za chłopca (a w tym przypadku raczej dziewczynkę) na posyłki i prowadząc nudnawe dialogi.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Shadow of the Tomb Raider - recenzja. Udana randka z Larą?