Pierwsze odpalenie gry wiąże się z dużym entuzjazmem – wita nas może nie najlepsze, ale z pewnością klimatyczne menu. Zabawa zaczyna się, gdy chcemy rozpocząć podróż w steampunkowym świecie. Podczas włączania rozgrywki zostajemy zapytani, na jakim poziomie trudności chcemy grać – to, co wybierzmy, przełoży się na uzyskany przez nas końcowy wynik. Nie wystarczy jednak wybrać czegoś na zasadzie ‘łatwy, średni, trudny’. Na składową tego, jak bardzo gra będzie dawać nam w kość, zalicza się kilka czynników. Pierwszym z nich jest mapa – do wyboru mamy 4 lokacje, ułożone według stopnia trudności. Każda trochę inaczej zbudowana i stawia odmienne problemy – w jednych wszędzie jest śnieg i trudno zdobyć pożywienie dla naszych osadników, inne zaś obfitują w duże otwarte przestrzenie, które ciężej bronić. Jednak z początku do dyspozycji mamy jedynie pierwszą mapę – każdą kolejną odblokujemy w momencie zwycięstwa na poprzedniej. Następnie przyjdzie nam wybrać czas gry – jak wspomniałem, im dłuższy, tym łatwiej. Na końcu zdecydujemy o liczebności populacji nieumarłych. Gdy wszystko gotowe nareszcie (albo i nie) przyjdzie nam zmierzyć się z samą grą.
No to zaczynamy zabawę – czyli jak znienawidzić i jednocześnie pokochać grę w 30 minut…
Osobiście, nie wiedząc, co mnie do końca czeka, wybrałem proponowany poziom trudności, nie zmieniając ustawień. Jednak rozgrywka w They Are Billions już od samego początku rzuca nas na głęboką wodę – twórcy nie dostarczyli nam żadnego samouczka ani nie pokazali, jak powinno się grać, aby no… jakoś sobie radzić. To w sumie dość ciekawe, bo większość gameplayowych aspektów odkrywamy i doświadczamy sami, więc z początku zazwyczaj wiąże się to z wielką katastrofą i upadkiem naszej kolonii po kilku dniach. Rozgrywka nie wybacza błędów – można rzec, że jest to swoisty Dark Souls wśród RTS-ów. To w pełni normalne, gdy będziecie zaczynać wszystko od nowa kilkanaście, a może kilkadziesiąt razy.
Tak właśnie kilka pierwszych godzin spędzimy na ciągłym restartowaniu gry, ucząc się tego, co faktycznie działa w starciu z żywymi trupami, a jakich strategii lepiej unikać. Wszystko nabiera tempa, gdy zaczynamy ogarniać co się wokół nas dzieje i uczymy się jak korzystać z dobrodziejstw otaczającego świata. Z czasem zauważamy, że aby dobrze radzić sobie wśród zombiaków musimy myśleć nawet o takich rzeczach, jak odpowiednie rozstawienie budynków i dbanie o jak najszybszy rozwój kolejnych technologii, nie wspominając już o idealnym ułożeniu wojska i szkoleniem kolejnych jednostek. Takim sposobem z minuty na minutę wciągamy się w świat żywych trupów coraz bardziej. I tak o to wieczorne granie, zamiast trwać godzinki, kończy się głośnym dźwiękiem budzika. To w zupełności prawda, They Are Billions silnie uzależnia – wiem to po sobie.
Pokaż / Dodaj komentarze do: They Are Billions - recenzja