Recenzja Life is Strange: True Colors - mam tę moc

Recenzja Life is Strange: True Colors - mam tę moc

Kształt serca - Rozgrywka

Life is Strange: True Colors nie rewolucjonizuje gatunku i podąża w tę samą stronę co poprzednicy, lub produkcje Telltale (w stylu choćby The Walking Dead). Przechadzając się po mieście, jesteśmy świadkami różnych sytuacji i szybko zostajemy wciągnięci w kolejne rozmowy. Zwykle nasze opcje odpowiedzi ograniczają się do dwóch różnych linii dialogowych (czyli raczej niewielu), ale za to takich, które prowadzą nas w niejednoznaczną stronę. W odróżnieniu od choćby Mass Effecta, w którym był podział na typowo dobre i złe dialogi, tutaj bardzo często operujemy w odcieniach szarości. Gra nie mogłaby się jednak nazywać Life is Strange bez małego twista w postaci zjawisk paranormalnych. Nasza Alex zmaga się z darem, z którym się urodziła - jest to możliwość niesamowitego współodczuwania emocji ludzi przebywających obok. Innymi słowy, jeżeli ktoś przy niej będzie niesamowicie szczęśliwy, albo zdenerwowany to Alex będzie przytłoczona jego aurą i przy odrobinie skupienia będzie mogła odkryć jaka myśl stoi za daną emocją. Podczas odkrywania tychże rzeczy, będziemy mogli przeprowadzić kluczowe dla gry śledztwo, które… wiąże się z bardzo mocnym fabularnie motywem. Przy tak nastawionej na narrację grze, zostawię Wam jego odkrycie. 

W odróżnieniu od choćby Mass Effecta, w którym był podział na typowo dobre i złe dialogi, tutaj bardzo często operujemy w odcieniach szarości.
 

Pod względem zabawy nie ma tu wielkich zaskoczeń - całą robotę robią postaci i scenariusz. Uważam, że pod tym względem to najlepszy tytuł serii, ale skala gry, rozmach, jest niewielka. Nasze miasto to właściwie jedna ulica i park, a wszystkie postaci ważne dla intrygi poznajemy praktycznie od razu… i już się ich trzymamy. Brakuje jakiegoś towarzyskiego kogla-mogla, albo próby zbudowania wrażenia, że miasteczko żyje. Mamy tu do czynienia bardziej z teatralną sceną, na której światło pada tylko na tych, którzy są ważni dla opowieści. I niestety od razu wyczuwamy, czemu są ważni i jaka jest ich rola. O ile sama historia ma w sobie trochę niespodzianek, tak postaci są mocno sztampowe. Po tym elemencie spodziewałem się o wiele więcej, bo mimo wielu wyborów moralnych i tak podążamy z góry zaplanowaną ścieżką.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Life is Strange: True Colors - mam tę moc

 0