California Access Puma - Jakość wykonania
Na pierwszy rzut oka California Access Puma sprawia wrażenie solidnej myszki, chociaż da się zauważyć, że nie jest to produkt klasy premium. Kształtem przypomina myszy Zowie z serii EC, G-Wolves Sköll czy Sharkoon Light 2 200 lub też testowaną przeze mnie jakiś czas temu Genesis Xenon 800. Nie jest to więc ani konstrukcja innowacyjna, ani też oryginalna, za to sprawdzona i bardzo wygodna, ale o tym opowiem nieco później. Wracając do kształtu, jest to mysz o praworęcznym profilu i sporym rozmiarze. Około ¾ jej powierzchni posiada perforację w kształcie plastra miodu, co miało na celu odchudzenie urządzenia. Patrząc po specyfikacji, można uznać, że cel został osiągnięty, w końcu California Access Puma zgodnie z danymi producenta waży 65 gramów. Czasami nie warto jednak bezgranicznie ufać producentom, dlatego dla pewności postanowiłem przeprowadzić własny pomiar, który rozwiał wszelkie wątpliwości - waga precyzyjna wskazała dokładnie 65 g (nie licząc masy przewodu zasilającego). Tworzywo sztuczne, z którego odlano kadłubek, może i nie jest najwyższych lotów, za to jest grube i sprawia wrażenie solidnego, co zresztą potwierdził test siły, w którym to mysz się nie poddała, chociaż naciskałem ją z całych sił. Aczkolwiek jest jedno "ale", California Access Puma posiada wadę, której nie można zamieść pod dywan - chodzi o możliwość aktywacji przycisków bocznych bez ich dotykania. Jak to zrobić? Wystarczy tylko lekko nacisnąć lewą ściankę boczną myszki, a przyciski boczne zaczną pracować.
Tak krytyczny błąd nie powinien mieć miejsca w żadnej myszy i przyznam szczerze, że trochę mnie rozczarował, bo w ogólnym rozrachunku w teście siły Puma wypadła całkiem nieźle, a jej spasowanie na pierwszy rzut oka nie budziło żadnych zastrzeżeń. Być może jest to problem tylko mojej sztuki, ale zakładam, że taki scenariusz może się powtórzyć w każdej innej. W swojej teorii utwierdziłem się po rozebraniu gryzonia na części pierwsze i przebadaniu jego obudowy od wewnątrz. Widać tam, że przydałoby się trochę wzmocnić ścianę boczną lub zaingerować bezpośrednio w przyciski boczne, powiększając dystans między switchami a nasadkami (co negatywnie odbiłoby się pewnie pre-travelem, który w obecnej formie Pumy nie występuje). Być może w przyszłości producent załata problem, ale na ten moment zmuszony jestem obniżyć ocenę końcową adekwatnie do wagi zaistniałej wady.
Wracając do pozytywów, na pokładzie California Access Puma znajdziemy przewód typu sznurówka, który nie należy do najlepszych kabli z tej kategorii (miałem przyjemność testować znacznie bardziej giętkie przewody), ale przynajmniej jest sznurówką i to się ceni, bo w kwocie do 150 złotych niektórzy producenci myszek komputerowych nadal idą na łatwiznę i tnąc koszty, instalują przewody w sztywnym oplocie lub gumowej zalewie. W obliczu postępującego rozwoju technologii bezprzewodowych jest to niedopuszczalne, bo na rynku pojawia się coraz więcej budżetowych myszek bezprzewodowych, które niczym nie ustępują przewodowym odpowiednikom, a przynajmniej nie są ograniczane sztywnym kablem. Przyciski główne są scalone z resztą grzbietu, nie posiadają zauważalnych luzów, ani się też nie chyboczą. Niestety jak to często bywa w przypadku myszek dla graczy z niższego segmentu cenowego, zastosowane ślizgacze (zabarwiona na czarno domieszka teflonu) nie powalają. Ich parametry ślizgu nie są wybitne, mysz przy przesuwaniu sunie płynnie, ale ze względu na sporą siłę tarcia mocno wyhamowuje nasze ruchy. Za to są grube oraz odpowiednio zaokrąglone, dzięki czemu nie musimy obawiać się szurania po podkładce i pozostawania na niej widocznych śladów.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Test California Access Puma - czy polska gamingowa myszka podoła konkurencji?