Sony Inzone M9 - budowa zewnętrzna, wykonanie i ergonomia
Monitor zapakowany został w solidny beżowy karton z prostym brandingiem, którego ekologiczny charakter dobrze wpisuje się w ostatnie zielone trendy. W środku wszystkie elementy zabezpieczono zwykłym styropianem, co nieco kontrastuje z gąbkami, które spotykamy w monitorach z górnej półki. Wewnątrz znajdziemy oczywiście monitor, ramię, nóżkę, dość pokaźny zasilacz, kabel zasilający, dokumentację, kilka śrubek i spinkę na kable. Jak zapewne właśnie się zorientowaliście, w zestawie nie uświadczymy kabli do podłączenia monitora do karty graficznej (DisplayPort lub HDMI), ani USB do podpięcia huba. To spore przeoczenie, ponieważ raczej mało kto ma na stanie USB ze złączem typu B czy HDMI 2.1. Tym samym skazani jesteśmy na dodatkowe wydatki, a konkurencja oferuje przeważnie pełny komplet, więc Inzone M9 nie zaczyna najlepiej. Co więcej, montaż monitora wymaga użycia śrubokrętu, bo choć ramię bezproblemowo wpinamy w slot w tylnej części obudowy, to jednak trójkątna stopka wymaga przykręcenia dwóch śrubek. Tutaj również Sony mogło się nieco bardziej postarać, bo obecnie standardem w branży jest już beznarzędziowy montaż z wykorzystaniem szybkośrubek.
Na szczęście dalej jest już lepiej, a pierwsze co rzuca się w oczy, to oryginalny design, stylistycznie i kolorystycznie wyraźnie nawiązujący do PlayStation 5, wspierany przez wysoką jakość wykonania. Co prawda, obudowa praktycznie w całości wykonana jest z plastiku, ale jest to naprawdę solidne tworzywo o matowej, nieco chropowatej strukturze, przez co nie zbiera odcisków palców i łatwo się czyści. Białe panele wykorzystano do plecków oraz głównej części podstawy, która tylko odrobinę wystaje przed monitor, dzięki czemu zajmuje bardzo mało miejsca na biurku i pozwala trzymać klawiaturę blisko ekranu.
Trójkątna stopka mocowana z tyłu wykonana jest zaś z metalu, a ten zastosowano także od wewnątrz do wzmocnienia ramienia, w miejscu mocowania do tylnego panelu. Pochwalić trzeba też cienkie obramowanie wokół wyświetlacza, choć oczywiście jest także czarna martwa strefa, która nieco je pogrubia (4-5 mm). Dolna ramka zawiera zaś jedynie naklejkę z oznaczeniem przypominającym o obsłudze NVIDIA G-Sync oraz logotyp Sony z lewej strony, który jest naprawdę mało eksponowany (szary, na czarnym tle).
Zaoblony tylny panel kryje także podłużne wcięcie, w którym umieszczono otwory wentylacyjne oraz podświetlenie LED z 13 kolorami do wyboru. To nie jest zbyt widoczne (o ile nie korzystamy z monitora w ciemności) i tym samym można było w ogóle z niego zrezygnować, choć trzeba przyznać, że poświata ładnie komponuje się z projektem urządzenia, a oprogramowanie pozwala dostosować jej kolor do naszych potrzeb. W tylnej części po prawej stronie (siedząc naprzeciw monitora) umieszczono także przycisk Power oraz dżojstik do sterowania OSD - ten jest sporych rozmiarów i zapewnia wysoki komfort użytkowania menu ekranowego. Generalnie Sony Inzone M9 to kawał świetnie wykonanego produktu i trudno się tu do czegoś przyczepić.
Nieco gorzej jest jednak z ergonomią, bo nie dosyć, że ramię nie pozwala na obrót ekranu na boki (o piwocie, czyli przekręceniu o 90 stopni, nawet nie wspominając), to tak naprawdę możemy jedynie ustawić wysokość (zakres tylko 70 mm, a mechanizm nie chodzi najpłynniej) oraz kąt pochylenia wyświetlacza i to też jedynie odchylając go do góry (zakres 0–20°), ponieważ u dołu blokuje go wystające ramię. Na szczęście zawsze można skorzystać z uchwytu VESA i w razie potrzeby podmienić podstawę. Co więcej, wszystkie złącza, czyli DisplayPort 1.4, dwa HDMI 2.1, USB Type-C z DP Alt Mode, USB Type-B (Upstream), trzy USB Type-A i gniazdo słuchawkowe 3,5 mm, umieszczono równolegle do matrycy z tyłu monitora i są one naprawdę trudno dostępne, ponieważ znajdują się w środkowej części, gdzie w dojściu przeszkadza ramię monitora. Nie jest to najbardziej przemyślana lokalizacja i umieszczenie huba USB na boku byłoby znacznie praktyczniejsze. Pochwalić trzeba jednak odległości między poszczególnymi portami i możliwość uporządkowania kabli, dzięki otworowi w ramieniu.
Sony Inzone M9 wyposażono również we wbudowane przetworniki stereo (2x 2 W), ale te niestety wpisują się w niechlubną tradycję monitorowych głośników, co oznacza, że jakość generowanego przez nie dźwięku jest bardzo słaba. Nadadzą się do dźwięków systemowych i wszystkich tych scenariuszy, gdzie nie zależy nam na jakości, a chcemy dać odpocząć uszom od słuchawek, więc samą ich obecność uznajemy za zaletę.
Monitor posiada też dwa przełączniki KVM, które pozwalają korzystać z dwóch urządzeń z wykorzystaniem pojedynczego monitora i zestawu peryferiów. W praktyce ta funkcja może okazać się dla wielu osób dużym ułatwieniem w codziennym użytkowaniu, szczególnie w połączeniu z obecnym tu portem USB typu C. Dzięki KVM możemy bowiem podłączyć do monitora klawiaturę, myszkę i słuchawki, a następnie drugi komputer lub ewentualnie sprzęt mobilny i przełączyć się na to urządzenie, cały czas korzystając z tych samych peryferiów. Funkcja działa bez zastrzeżeń, zwiększając naszą produktywność w pracy. Dzięki temu monitor Sony może okazać się bardzo uniwersalną opcją, nie tylko dla zapalonych graczy, ale i osób, które pracują przy komputerze.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Sony Inzone M9 - test monitora z górnej półki. Sprosta oczekiwaniom?