Test konsoli Nintendo Switch – słaba stacjonarka, a może potężny handheld?

Test konsoli Nintendo Switch – słaba stacjonarka, a może potężny handheld?

Konsola zapakowana jest w relatywnie niewielkie, ale bardzo charakterystyczne pudełko o biało-czerwonej szacie graficznej, które ozdobiono wyraźnymi zdjęciami zawartości i logo wizualizującym kontroler. To ostatnie jest oficjalnym znakiem towarowym Nintendo Switch. Zawartość zestawu w pierwszej chwili naprawdę robi wrażenie. W pudełku znajdziemy: tablet, stację dokującą i kontroler Joy-Con z paskami na nadgarstki oraz uchwytem scalającym, a ponadto zasilacz sieciowy, kabel HDMI oraz dokumentację. Niestety, zabezpieczenie nie należy do najlepszych. Wszystkie elementy umieszczono w tekturowych foremkach na dwóch warstwach i owinięto cieniutką folią. Tylko dock został dodatkowo otulony kawałkiem folii bąbelkowej. Akcesoria potrafią frywolnie latać w pudle, a ekran konsoli znajduje się bezpośrednio pod górnym wiekiem. Nie budzi to szczególnego zaufania. Ponarzekać muszę ponadto na brak stosownej ochrony wyświetlacza na czas transportu. Summa summarum forma opakowania budzi skojarzenia z tanią chińską zabawką, a nie markowym sprzętem za blisko 1500 złotych.

Tablet

Część zasadnicza ma formę tabletu z ekranem o przekątnej 6,2 cala i dość topornym obramowaniem. Sam wyświetlacz legitymuje się przyzwoitym obrazem - kąty widzenia są typowe dla matryc IPS, kontrast statyczny nie budzi zastrzeżeń, bleedingu brak. Dość wysoka jasność zapewnia wysoką widoczność w słońcu, choć błyszcząca powierzchnia potęguje refleksy. Nieprzyzwoite są za to użyte do wykonania konsoli materiały. O ile lekko porowate i całkiem przyjemne tworzywo sztuczne na tyle można wybaczyć, o tyle plastikowa osłona ekranu jest niczym marny żart. Podczas gdy współczesne smartfony korzystają z wysoce odpornego Gorilla Glass, Nintendo w najnowszej konsoli oferuje rozwiązanie rodem z najniższej półki cenowej, podatne na wszelkie zarysowania i otarcia. Na tyle Switch znajduje się rozkładana nóżka umożliwiająca ustawienie konsoli na płaskiej powierzchni, pod którą ukryto slot na karty pamięci microSD. Nóżka to niewątpliwie przydatne rozwiązanie, tyle tylko, że jej rozstawienie uniemożliwia ładowanie urządzenia - bo port USB typu C jest na krawędzi dolnej. A jeśli już jesteśmy przy złączach i interfejsach, to warto nadmienić, że krawędź górną pochłaniają kolejno: przycisk Power, regulacja głośności, audio Jack 3,5 mm i slot na kartridże. Pomiędzy nimi znajdują się jeszcze otwory wentylacyjne dla aktywnego(!) systemu chłodzenia. Ostatnią kwestią, przy której warto się zatrzymać, są głośniki. Grają one zaskakująco czysto, aczkolwiek trudno spodziewać się po miniaturowych przetwornikach zapierającej dech głębi. 

Dock

Stacja dokująca to, nie bójmy się tego słowa, tandeta. Marny kawałek plastiku wyposażono w dwa klasyczne porty USB na froncie, zapewniające komunikację z konsolą USB typu C, a także ukryte pod klapką HDMI, gniazdo zasilania i jeszcze jedno klasyczne USB. To ostatnie pozwala zasilić Nintendo Switch z portu komputera. Największą wadą docka nie jest jednak wygląd, ale sposób montażu konsoli. Tablet należy wsunąć do środka, nadziewając go na znajdujący się tam port USB typu C. Płozy utrzymujące urządzenie w pozycji wertykalnej ocierają się o krawędzie boczne wyświetlacza, co w połączeniu z brakiem materiału zabezpieczającego szybko doprowadza do zarysowania. Na dodatek ktoś w "N" zupełnie zapomniał o istnieniu standardu HDMI CEC. Zadokowana konsola w trybie uśpienia potrafi samodzielnie wywoływać HDMI. Siłą rzeczy powoduje to pojawienie się czarnego ekranu. Jedynym znanym na ten moment rozwiązaniem jest fizyczne odłączenie kabla sygnałowego. Jeśli Nintendo szybko nie rozwiąże problemu, to Switch pozostanie głównie sprzętem mobilnym. A nie mówiłem - chciałoby się rzec.

Joy-Con

Zgodnie z informacją zawartą na poprzedniej stronie kontroler Joy-Con jest dwuelementowy. Obie jego części posiadają po osiem fizycznych przycisków i gałkę analogową, również klikalną. Sekcje montuje się za pomocą dedykowanej szyny, która w przypadku konsoli i uchwytu jest metalowa, a kontrolera - plastikowa. Wbrew pozorom połączenie wygląda solidnie. Gorzej jest z ergonomią. Chęć zachowania symetrii przełożyła się na usunięcie krzyżaka, co nie spodoba się fanom bijatyk. Z kolei znajdujący się niżej prawy analog zmusza do nienaturalnego wyginania kciuka. Do tego wszystkiego dochodzi brak bumperów - spusty są "klikające". Oceniając Nintendo Switch jako handheld, należy bezwzględnie docenić pełnoprawne gałki analogowe czy ogólnie dużą liczbę przycisków. Niemniej jednak na tle stacjonarnej konkurencji hybryda z Kioto wypada tak sobie. Końcową ocenę Joy-Con ratuje niezłe wykonanie. Użyte do wyprodukowania kontrolera tworzywa są przyjemne w organoleptycznym kontakcie i dość trwałe. Guma na grzybkach nie powinna się zbyt szybko zetrzeć. Szkoda tylko, że ładowanie akumulatorów wymaga bezpośredniego wpięcia do tabletu. Uchwyt do gry stacjonarnej nie posiada portu USB. Takie akcesorium trzeba dokupić. Nieładnie ze strony producenta. 

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Test konsoli Nintendo Switch – słaba stacjonarka, a może potężny handheld?

 0